#81 Pekin - restauracja chińska

★★☆☆☆☆☆☆☆☆
Serdecznie nie polecamy


Szybka notka coby szybciej wymazać z pamięci pierwszą i ostatnią wizytę w znanym chyba każdemu Poznaniakowi, choćby ze słyszenia, Pekinie. Żeby móc tu zjeść zrobiliśmy nawet rezerwację – myśleliśmy że tłumy ludzi ciągnące tu w weekendy nie mogą się mylić. Czy to my mieliśmy pecha czy coś jest jednak z tym lokalem nie tak, a goście przychodzą tu z przyzwyczajenia?

Na wejściu do knajpki mamy szatnię - zostawiamy tu zatem płaszcze, które jak się przekonamy za niecałą godzinę i tak zdążą przesiąknąć zapachami z kuchni. Restauracja jest naprawdę duża - nas miła pani sadza przy ostatnim stoliku w najdalszej sali (tej co nie ma żadnego wystroju - w głównej sali nie zdążyliśmy się przyjrzeć, ale oprócz ludzi mignął nam kolor czerwony).

Menu jest tak długie że nie wiedząc co chcemy wybieramy zestaw dla dwojga: śmiejemy się że może potem wciśniemy deser, pan kelnerujący śmieje się że pewnie nie (ej, bo w końcu tylko my wiemy ile tak naprawdę jesteśmy w stanie zjeść). Po kilku minutach dostajemy:


Pierożki z nadzieniem serowym czyli naleśnikowe ciasto z twarogiem i cebulką. Do tego spring rollsy z nadzieniem mięsnym - grube naleśniki z posmakiem krokieta. Czy to danie nie powinno chrupać? - szepcze głos w głowie. Do tej pory springrollsy kojarzyły nam się w papierem ryżowym a nie naleśnikiem.


Zupa kwaśno-pikantna - najlepsze danie z zestawu, ale nie na tyle dobre byśmy mieli ochotę jeszcze kiedyś je spróbować.


4 dania główne: kawałki kurczaka z papryką i czosnkiem w sosie słodko-ostrym, polędwica wieprzowa z grzybami, wołowina w pikantnym sosie czosnkowym, gorący półmisek kaczki. Mięso we wszystkich daniach sprawiało wrażenie, jakby było przygotowane znacznie wcześniej i leżakowało na patelni/w podgrzewaczy. Skubiemy tylko po malutkim kawałku z każdej potrawy - mimo to sos czosnkowi zdaje się potem zalegać w żołądku przez kilka godzin.



Dodatki w formie smażonego ryżu i makaronu sojowego - szkoda pisać. Za to warto wspomnieć o surówce z kapusty - mimo hipnotyzującego koloru z przykrością stwierdziliśmy że jest niezjadliwa.


Pan kelnerujący miał rację - nie wcisnęliśmy już deseru mimo że właściwie nic nie zjedliśmy.

To chyba jedyny lokal jaki do tej pory odwiedziliśmy gdzie smakowała nam jedynie herbata. Nawet tanie bary z chińszczyzną odwiedzane w czasie studiów serwowały smaczniejsze i świeższe dania.

Podsumowując: 2/10 za całkiem ogarniętą obsługę i podgrzewacze pod jedzenie. Goście przy stoliku obok odesłali jakieś danie na kuchnię, więc chyba nie tylko nam nie posmakowało :( Pozostaje nierozwikłana zagadka: skąd te tłumy???

Komentarze

  1. oj zaryzowaliście zbytnio ...

    OdpowiedzUsuń
  2. Byłam raz i wystarczy. Krzywiłam się przy każdym kęsie, a biorąc pod uwagę jak szybko od złożenia zamówienia wjechały na stół te wielkie porcje jedzenia (wątpliwej jakości), obstawiam, że albo są cały czas na ogniu, albo zostały podgrzane w mikrofalówce (jest jeszcze opcja, że stoją w bemarach). Pytacie skąd te tłumy: duże porcje za stosunkowo niewielkie pieniądze:) Pozdrawiam, e.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No prędkość mają zawrotną - nasz pobyt trwał mniej niż godzinę - to tez wskazuje że dania nie są przygotowywane na bieżąco.
      A ceny wbrew pozorom nie są super niskie, zwłaszcza w porównaniu do jakości: za 20zł (tak jak tutaj tańsze dania z kurczaka) to można zjeść dużo lepiej w przyjemniejszych miejscach ;)

      Usuń

Prześlij komentarz