#63 Morocco Restaurant


★★★★★★★☆☆☆
Moc przypraw


Do odwiedzin przymierzaliśmy się już od dobrych kilku tygodni – i to właśnie tu postanowiliśmy spędzić jeden z deszczowych wieczorów jeszcze w maju. Przyznajemy się bez bicia – w Maroku nas jeszcze nie było i nie jesteśmy specjalistami w zakresie serwowanych tam specjałów. Mieliśmy natomiast okazję skosztować autentycznych smakołyków na bazarku w Paryżu zaledwie tydzień temu, gdzie hipnotyzujący zapach przyciągnął nas do gwarnego stoiska obleganego przez licznych łakomczuchów – tłum się nie mylił! Wcześniej byliśmy też w innej poznańskiej knajpce (do której jeszcze wrócimy) i wiedzieliśmy mniej-więcej, jakich dobroci powinniśmy się spodziewać. 

Morocco Restaurant to lokal dwupoziomowy mogący pomieścić znaczną liczbę gości – dosyć dziwnie się czujemy będąc jedynymi (może na dole ktoś był – nie wiemy). Zajmujemy stolik w najodleglejszym od wejścia kącie gdzie Ola może spokojnie podziwiać absolutnie fantastyczne obrusy i obicia na krzesłach :) Hipnotyzujące dźwięki bębnów dobiegające z głośników umilają nam czas oczekiwań na dania.

Na start szare wino + marokański chlebek podany z pastą z oliwek, pastą harissa i hummusem (widoczne na zdjęciu głównym). Dodatki super, chlebek wolelibyśmy na ciepło.


Dania główne: jedno tradycyjne, drugie nieco bardziej fantazyjne. Tadżin – czyli danie przyrządzane w specjalnym glinianym naczyniu (od którego wzięło nazwę) z dodatkiem cukinii, marchwi, ziemniaków. Wybieramy wersję mięsną. Niestety po spróbowaniu na pierwszy plan wybija się cynamon. Nie czuć ni warzyw, ni mięsa, nie wyczuwamy też spodziewanego imbiru, szafranu czy zaskakującej mieszanki świeżości warzyw ze słodyczą i ostrością. Jako dodatek miał być kuskus – dociera do nas dobrych kilka minut po daniach – jego przygotowanie to jakieś 5 min, widocznie w kuchni zapomnieli...


Kefta wegetariańska  - tutaj w wersji serowej z frytkami z batatów i sosem pomidorowym. W tym daniu najbardziej wyczuwamy posmak przypraw jakby kuchni hinduskiej. Od razu kojarzymy styl doprawiania z poznanym wcześniej w Pracowni Cafe. Danie nie robi szału – oczekiwaliśmy świeżej kompozycji, a tak „masala” zrobiła swoje przykrywając wszystkie smaczki. 


Nie do końca zaspokojeni decydujemy się na małą słodycz – migdałowe nadzienie z nutą pomarańczy zawinięte w delikatne ciasto filo podane z miodem. Najlepsze danie naszej kolacji! Pyszne ciasto, pyszniejsze nadzienie, szkoda tylko że tak mało :D Dopijając herbatę z mięty pieprzowej płacimy rachunek (ok. 100zł).

Podsumowując: 7,5/10. Smacznie, ale mniej wciągająco niż się spodziewaliśmy: kompozycje smaków i użytych przypraw nie zaskoczyły nas nowością tak jak w pozostałych dwóch innych miejscach, gdzie zetknęliśmy się z kuchnią marokańską. Jednak przyprawy mają moc!


Komentarze